niedziela, 10 lipca 2011

to się napewno nie uda...


Dużo mówi się o samozatrudnieniu. „Nie możesz znaleźć pracy – zatrudnij się sam.” Nie wiem, może brak nam odwagi, może brak nam polotu. Myślimy, planujemy, rozpisujemy, odrzucamy, akceptujemy lub wracamy do niektórych projektów. Staramy się to robi pod kątem naszej dzielnicy. Mieszkamy tu, żyjemy, chcielibyśmy też tu pracować.

Robimy zakupy, korzystamy z usług, wiemy po to trzeba jeździć ‘na miasto’ i czego szuka w internecie po niższych cenach. Rozmawiamy z ludźmi, z sąsiadami, ze znajomymi rodzicami z przedszkola. Koniec końców bierzemy od kilku miesięcy pod uwagę dwa typy działalności gospodarczej. Mijający czas utwierdza nas w tym wyborze.

Niestety, na sam początek potrzeba nam 30-50tys zł. Takich pieniędzy nie mamy. Takich pieniędzy nie pożyczy nam żaden bank. Można by było starać się o dofinansowanie z funduszy europejskich, jednakże nie mamy wolnych 5-7tys zł na napisanie projektu, a nasze prywatne wysiłki na razie okazały się mocno nie owocne. Poza tym, mało kiedy bierze się pod uwagę tak małe fundusze. Dużo chętniej ‘rozdaje’ się setki tysięcy niż dziesiątki, a nam setki potrzebne nie są.

Wchodzą jeszcze w rachubę projekty ‘prywatne’ – uczelnie wyższe, organizacje pozarządowe, biura doradztwa. Mają zupełnie inne wymagania. I tak, zamiast hipotetycznego bilansu i sprawozdań finansowych na najbliższe 5-10lat, staje się przed komisją, jak na egzaminie magisterskim, i broni swojego projektu. Zamiast teoretycznych powymyślanych raportów i liczb przedstawia się człowieka, jego pomysł; odpowiada na szereg pytań ludziom, którzy znają miasto i dzielnice, znają ich potrzeby i potencjał, którzy sami tam inwestują. Trzeba udowodnić dlaczego akurat ja, przekonać dlaczego akurat mi. Cóż, na razie w tych wyszukanych przez nas, nie mieścimy się w wytycznych.

Niestety, wymogi pseudobiznesplanów i innych pokręconych biurokratycznych formalności, są łatwiejsze do przełknięcia niż postawy ludzkie wokół tematu samozatrudnienia. Często sprowadza się nas do parteru, a nawet do suteryny, bo... na pewno się nie uda!, poparte własnymi strachami i negatywnymi przykładami znajomego znajomego, którego znajomy... Dostajemy ‘rady’, że trzeba się wziąć za uczciwą pracę, czyli etat. Tak, już widzę etat, który ‘wyrobiłabym’ z dzieckiem u boku zanim udało się znaleźć opiekę do dziecka. I bynajmniej nie państwowo. Państwo uważa, że jeśli nie pracuję, siedzę w domu i, uwaga, nic nie robię!, to równie dobrze mogę zająć się własnym dzieckiem – logika normalnie na poziomie mensy... i chyba nic dziwnego, że sama na to nie wpadłam... Etat jednozmianowy poranny nawet teraz okazuje się być kosmicznym wymaganiem.

Poza tym, każda sroczka swój ogonek chwali, i inni właściciele odradzają nam nasze pomysły, bo to ich biznes jest ok., ale... nie dopuszczają nas do informacji o swoich. Cóż, rozumiem: konkurencję można na własnej piersi wyhodować; choć wcale nie czuję się na siłach, by nawet zasypana toną informacji, zrobić to samo, ale lepiej.

Chyba pozostaje nam tylko ułuda wygranej w lotto, he, he...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz