poniedziałek, 16 maja 2011

moje CV wczoraj i dziś

 

Moje CV jest bardzo krótkie: „Dwie ręce zdolne do pracy.”
Tymczasem nie spotkałam doradcy zawodowego, który byłby w stanie zmieścić je na jednej stronie wydruku A4. No, chyba, że czcionką ósemką i to w dość żenującym stylu braku jakiegokolwiek formatowania.

          Imałam się różnych zajęć oprócz pracy w zawodzie /w cv wymieniam jedynie ostatnie miejsce zatrudnienia, bo musiałabym zahaczyć o stronę numer trzy/: zajmowałam się dziećmi, pracowałam ‘na ziemi’, byłam wolontariuszką w świetlicy opiekuńczo-wychowawczej, opiekowałam się niepełnosprawnym nastolatkiem, pracowałam w sklepie o jednoosobowej kompleksowej obsłudze, w recepcji i barze/stołówce ośrodka wczasowego, sprzątałam poremontowo, byłam dziewczynką na posyłki w trakcie przeróżnych prac budowlano-remontowych... Pracy się nie boję. Niektóre z nich to przysługi w ramach pomocy. Ot, tak, komuś coś potrzeba, a ja akurat mam możliwość – w ten sposób i w moim życiu coś się dzieje, aktywnie i w miłym towarzystwie spędzam czas na wspólnej pracy, przy czym uczę się nowych rzeczy. Niestety, niektóre z nich to pic na wodę ‘umowa w przyszłych tygodniu’, który jakoś nie może nadejść albo ‘proszę się zarejestrować w urzędzie pracy, a my o panią wystąpimy’, po czym wybiera się inną osobę, a mnie się dziękuje.

          Największym błędem jaki zrobiłam zawodowo, to praca w o mało co korporacji pomonopolowej, popaństwowej. Odmóżdzyłam się tam zupełnie. Pamiętam z jak wielką radością i nadzieją, z jaką dumą z samej siebie szłam tam pierwszy raz gdzie mój wydział, mój dział, moja sekcja, moje biureczko... gdzie czeka na mnie praca w oparciu o międzynarodowe standardy... Tak, pieniądze były całkiem, całkiem... ale przypłaciłam to uwstecznieniem się i wtórnych analfabetyzmem zawodowym, którego nie nadrobię już samokształceniem. Z biegiem czasu większość nas zaczynała odczuwać dyskomfort rutyny w wysoko wyspecjalizowanym procesie, którego był tylko małą cząstką. Najbardziej wytrwali, po roku pracy, też już byli przekonani, że z powodzeniem można by było zastąpić nas małpami.

          Pamiętam, jak pierwszy raz spotkałam na swej drodze doradców zawodowych. Czasy były lekko inne i miejsce w żłobku znalazło się praktycznie z dnia na dzień, i to w połowie wrześnie. Och, jak ja, za ich namową, zbłaźniłam się na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej w tamtych czasie. O czym mówiłam? – powoływałam się na sztukę prowadzenia domu, sztukę trudną i wymagającą: o organizacji czasu i czynności domowych, o planie dnia, o zarządzaniu czasem i gospodarstwem domowym, o dziecku które wychowuję wraz z jego cechami charakteru by udowodnić samodyscyplinę i konsekwencje w moim podejściu do pracy, o porządku, który utrzymuję, o prowadzeniu budżetu domowego, metodyce jego planowania, analizowania, przewartościowywania... Zamykając za sobą drzwi usłyszałam: ‘chwalić się przyszła czy pracy szukać’. Fakt, tak to wyglądało, jakbym miała brać wolny dzień, bo pranie czeka... Nie ufam już doradcom zawodowym. Wysłuchać ich mogę, wziąć pod uwagę, poprosić o pomoc, ale już im nie ufam bezkrytycznie.

Moje CV jest bardzo krótkie: „Dwie ręce zdolne do pracy.”


1 komentarz: