sobota, 3 września 2011

nie mieć czasu...


kali jeść, kali pić, kali pracować, kali spać...
kali nie pamiętać, jak organizować czas...
kali ciągle w biegu, kali zmęczony...

nie wyrabiam się na zakrętach : (
zapomniałam już, jak to jest pracować
zaniedbuję dom, bloga, książki...
dziś... uff... obiad nawet był!



praca, niestety, rozczarowuje mnie
pracowałam w sklepie jakieś 10lat temu - sklep był mały, z obsługą jednoosobową - zostałam przedstawiona zmienniczce, która wszystkiego mnie uczyła, objaśniała, tłumaczyła, zmuszała do samodzielności – trzy intensywne dni po 8godz pod jej kierunkiem i nastała samowystarczalność na wszelkich możliwych frontach: zamówienia, przyjmowanie dostaw, faktury, wycena, rozliczenia, obsługa kasy, raportowanie, obsługa klienta, sprzątanie, daty ważności, zwroty, rozmowy z przedstawicielami handlowymi, wizyty sanepidu, inspekcji pracy czy skarbówki...
może nie idę z duchem czasu, może nie jestem dostosowana do obecnego rynku pracy, ale moja obecność w sklepie przez ostatni tydzień sprowadza się do stania, patrzenia, domyślania się, i wyrywania choć części roboty dla siebie – absolutnie mi się to nie podoba!!! i osobiście odbieram to jako zjawisko mocno stresogenne : (((

w poniedziałek mam rozmowę rekrutacyjną do pionu administracyjno-finansowego marketu pewnej sieci, która właśnie buduje się u mnie na dzielnicy – pisałam w poprzednim poście, że niosę tam aplikację – zastrzegli, że skontaktują się z wybranymi kandydatami, więc chcąc wykorzystać szansę najlepiej jak potrafię ‘siedzę’ w tematyce bloga Pani Ani Sawczuk, kręcę się po psychice i psychologii sprzedaży, zaglądam do „jak rozmawiać szukając pracy” i odgrzebałam swoje stare materiały z Klubu Pracy


szkoła – zaczęła się szkoła - dla nas po raz pierwszy
Syn jest zdegustowany akcją pt. ‘uroczyste rozpoczęcie’ - nasłuchał się wspomnień starszych ludzi, nasłuchał się ‘jęków’ młodzieży, a tu „... lekcji nie było ... nawet matematyki ...” : )
w piątek pochorował się z emocji pierwszego dnia
niestety, świetlicy ‘wyrwać’ nie mogę, więc moje zaangażowanie zawodowe stoi pod znakiem zapytania – bo jak można pracować, tudzież pracować na zmiany, jak organizować dzień, jeśli trzeba zaprowadzać dziecię na 8mą i odbierać między 11:30 a 13:30, i jeszcze pospieszać na stołówce ???

chciałam skorzystać z zapisu w prawie, że dziecko do lat 7miu musi być pod opieką osoby dorosłej – Syn 7lat skończył, a mieszkamy tuż przy szkole – od czerwca uczę dziecko samodzielności w większym zakresie: proste posiłki, klucze i drzwi wejściowe, telefon osobisty, zasady bezpieczeństwa – myślałam, że skończy się na wypisaniu oświadczenia o ponoszeniu odpowiedzialności i wielkiego strachu, jednakże takie rzeczy, to tylko... od 4klasy..., chyba, że mam ochotę na kontakty z pogotowiem opiekuńczym i policją!

tak więc, chyba znowu pójdę na prorodzinne przyjazne przymusowe bezrobocie
: (((((((((((((((((((

1 komentarz:

  1. Ja kilka lat temu także pracowałam w dużym sklepie. Moje początki właśnie tak wyglądały: stałam i przyglądałam się.Nikt niczego mnie właściwie nie uczył. Przejmowałam stanowisko kierowniczki tego sklepu, która mnie szczerze nienawidziła, że "zabieram" jej pracę. Jak się domyślasz niczego nie chciała mi pokazać. Poza tym cała załoga także patrzyła na mnie z ukosa. Przetrwałam i dość miło wspominam pracę w tym miejscu :D

    A organizacja pracy przy dzieciach rzeczywiście jest koszmarem.
    Życzę poukładania wszystkiego i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń