środa, 14 września 2011

moja szkoła a szkoła Syna


Chciałabym porównać moją szkołę i szkołę mojego dziecka.
Organizację pracy. Plan lekcji. Dostępność do świetlicy.
A także, rzekome, prawo do bezpłatnej nauki powszechnej...


Moja szkoła budowana była na 600 uczniów. Chodziło nas tam ponad 2,5tys. Z mojego rocznika było 10 klas po prawie 40osób. Potem ‘rozciągnęli’ nas na 11 klas, bo w rejonie szkoły powstało nowe osiedle. Byliśmy rekordzistami. Inne roczniki miały po 8-9 oddziałów. Dopiero, gdy kończyłam SP, klas I było tylko 5. Uczyliśmy się na zmiany. Szkoła pracowała w tygodniu od 7:30 do 20:10. Z ustawy przypadała jeszcze jedna sobota w miesiącu. Do każdej sali były przypisane po dwie, a nawet trzy klasy. Jeśli kończyliśmy wuefem, to już w naszej sali rozpoczynała lekcje inna klasa. Sal gimnastycznych, sztuk dwie, było za mało, więc łączono klasy lub ćwiczyliśmy na korytarzu. W zimie, aby się nie przebierać, bawiliśmy się. Świetlica była dla wszystkich dzieci I-III; mało tego, stołówka serwowała śniadania! Potem wynajęto pobliski budynek wyłącznie dla klas III. Tam po raz pierwszy mieliśmy swoją, z nikim nie dzieloną salę, i pracowaliśmy na jedną, poranną zmianę. Po zakończonych lekcjach nauczycielka odprowadzała nas do szkoły, gdzie w świetlicy czekaliśmy na rodziców. W starszych klasach lekcje potrafiły zaczynać się po długiej przerwie obiadowej. Czasem tych lekcji było 7-8godzin, a każda inna z zestawem: podręcznik, ćwiczenia, zeszyt. Tak, to był kołchoz. Ale jak dobrze zorganizowany! - wszystko jak w zegareczku, i co do minutki... Były koła zainteresowań, dodatkowe zajęcia, treningi sportowe. Sama byłam w reprezentacji szkoły powołanej z VI-VIII klas. Godzina treningu: 6ta rano sobota. Dawaliśmy radę: i my, i szkoła. 


Dziś, klas I jest ‘aż’ 4 po ‘aż’ 25osób. Normalnie nie wiadomo, co z nimi zrobić, i jak je upchnąć. Tragedia dzielenia sal. Tragedia świetlicy. Nie wiadomo jak rozdzielić szatnię. Szkoła pracuje do 16:30 i jest to zdecydowanie za długo. Lekcji jest 5, a dziecię przemęczone bardziej niż robotnik budowlany po 12tu godzinach pracy. Podręczników w plecaku byle co kot napłakał – ‘aż’ dwie broszurki ‘witaj szkoło’; reszta w szkolnej ‘szufladzie’, chyba, że jakaś praca domowa się trafi. Farby, kredki, zapasowy ołówek i inne też w ‘szufladzie’. Nawet wuef, bo jest dwa dni pod rząd, więc po co dwa razy nosić, jak można raz. 

Nie, no nie wiem... ale jak dla mnie to warunki mojego Syna są luksusowe !!!


Pamiętam, jak w czerwcu, już po promocjach, oddawaliśmy swoje książki młodszemu rocznikowi, a my dostawaliśmy ‘nowe’ od starszego. Książki były własnością szkoły. 
Teraz ‘podręczniki’ są jednorazowe. Nie można ich odkupić, nie można odsprzedać. Gorzej, mając dzieci rok po roku, co roku trzeba kupować x nowych kompletów podręczników. Choć, podobno, i tak nie mam co narzekać w tym względzie: nasza szkoła idzie jednym wspólnym programem dla wszystkich klas, łącznie z jego kontynuacją. W szkole znajomych, samo przeniesienie dziecka z klasy do klasy generuje koszt nowego kompletu podręczników i stres egzaminów wyrównawczych, bo co nauczyciel, to inna jedynie słuszna książka. 

No, to się uzewnętrzniłam... : )


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz